wtorek, 30 grudnia 2014

BIEG PO MIŁOŚĆ.

Siedziałam w kuchni popijając kawę, wstałam dość późno, bo po wczorajszej imprezie nie za bardzo miałam siłę wstać. Po chwili zjawiła się moja starsza siostra. Chwyciła się za głowę i wzięła moją kawę.
- O tego mi było trzeba. Głowa mi pęka. – powiedział i się skrzywiła.
- Trzeba było tyle nie pić wczoraj. – zaśmiałam się.
- Ty się nie odzywaj, bo zniknęłaś gdzieś z Rafinhą.
- Oj tam. – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek – Vici?
-Tak?
- Rafa zaproponował mi żebym wróciła z nim dzisiaj do Hiszpanii.
-Żartujesz? – powiedziała z szerokim uśmiechem i klasnęła w dłonie. – No to świetnie.
- Uważasz, że powinnam lecieć? – zapytałam. Miałam jeden wielki mętlik w głowie. Nie byłam pewna czy chcę lecieć. Obiecałam przecież wszystkim, że zostanę do Nowego Roku.
- To powinna być twoja decyzja. Ale jako Twoja siostra powiem Ci jedno: leć, bo zmarnujesz szansę życia siostrzyczko. – uśmiechnęła się i wyszła z kuchni.
-  No dzięki siostra, też mi pomogłaś. – powiedziałam do siebie.

*


Leżałam przy basenie w ogródku i łapałam promienie słoneczne. Chciałam się, chociaż odrobinę opalić i wygrzać przed wylotem do Katalonii. Może i podjęłam złą decyzję, ale zostaję w Sao Paulo. W pewnym momencie ktoś zasłonił mi słońcem, otworzyłam oczy i zobaczyłam siostrę.
- Co Ty tu jeszcze robisz? – zapytała oburzona Victoria.
- W sumie to nie wiem. – odpowiedziałam i wzdrygnęłam ramionami.
- Bierz paszport i jedziemy.
- Zostało niecałe 1,5 godziny. Vici nie zdążę.
- Mari do cholery! Czy Ty właśnie chcesz żeby facet, dla którego strąciłaś głowę odleciał bez Ciebie?
- Nie chcę.
- To czemu nadal tu jesteś? – zapytała, a ja nie potrafiłam jej sensownie odpowiedzieć.
- Nie zdążę. Nie ma szans.
- W garażu stoi stary samochód dziadka. Może się uda. – powiedziała z uśmiechem. Poderwałam się z leżaka i pobiegłam do sypialni. Przebrałam się w krótkie spodenki i topik. Do plecaka schowałam potrzebne dokumenty. I zbiegłam na dół, w kuchni pożegnałam się z mamą, życząc mu szczęśliwego nowego roku. Po chwili razem z siostrą wsiadłyśmy do starego Mercedesa, który wyglądał jakby miał się zaraz rozlecieć. Z domu na lotnisko było około 35 minut drogi, bałam się, że nie zdążę. Jestem idiotką, która zamiast być już na tym lotnisku leżała nad basenem w domu. No zabić to mało. Do portu lotniczego São Paulo-Guarulhos było już niedaleko, na horyzoncie widziałam samoloty i wieżę kontroli lotów. Nagle z pod maski zaczął wylatywać biały dym i samochód się zatrzymał.
- No nie rób nam tego! No jedź gracie! – powiedziała moja siostra próbując ponownie odpalić. – Siostra, on chyba wyzionął ducha. Przykro mi. – powiedziała zrezygnowana. Bez chwili namysłu wysiadłam z samochodu i zaczęłam biec. Victoria wysiadła z samochodu i krzyknęła – Mari zwariowałaś?
- Trzymaj kciuki. – odkrzyknęłam i biegłam dalej. Moja kondycja daje wiele do życzenia, ale w tym momencie było mi wszystko jedno. Wiedziałam, że to jedyna szansa żeby zdążyć na ten samolot. Biegłam ulicą, przez krzaki, pełen parking. Pot lał się ze mnie strumieniami, 30 stopni a ja sobie biegi przez pustynię urządzam. Myślałam, że ducha wyzionę. W końcu wbiegłam do gmachu lotniska.
- Marisa Carneiro Romairo, mam zarezerwowany bilet do Barcelony. – powiedziałam zdyszana.
- Chwileczkę, system się zawiesił. – powiedziałam młoda kobieta.
- Proszę Pani, ja mam za 20 minut samolot. No błagam.
- Nie mogę nic zrobić, cierpliwości. – odpowiedziała. Po chwili podała mi kartę pokładową i powiedziała, że mam się kierować do gatu numer 89. Czasu było coraz mniej, nie pozostało mi nic innego jak kolejny bieg. Przepychałam się między innymi pasażerami. Ciągle powtarzałam „Przepraszam”, gdy na kogoś wpadałam. W końcu odnalazłam mój gate. Chciałam wejść, ale zatrzymał mnie starszy mężczyzna.
- Bardzo mi przykro, ale samolot już kołuje na płycie lotniska. Spóźniła się Pani.
- Ja muszę się dostać do tego samolotu. Proszę.
- Niestety, nie mogę. Bardzo mi przykro. – powiedział spokojnie, na co przeklęłam pod nosem i kopnęłam krzesło stojące obok. Podniosłam je, usiadłam na nim i zaczęłam krzyczeć.
- Spokojnie. Myślisz, że jak tak będziesz krzyczeć to samolot nie odleci? – usłyszałam znajomy głos.
- Tak. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Co tu robisz?
- Pewien chłopak, o którym od tygodnia nie mogę przestać myśleć zaproponował mi wspólny powrót na sylwestra do Barcelony. Zastanawiałam się tak długo, że jedynym transportem okazał się stary samochód dziadka. Zepsuł się trzy kilometry stąd i biegłam tu jak głupia. Później system wydawania biletów się zaciął. No i nie zdążyłam i samolot właśnie odleciał. A Ty?
- Czekałem na tym krzesełku w oczekiwaniu na dziewczynę, w której się zakochałem jak spędzałem wigilię na lotnisku. Myślałem, że przyjdzie, ale jej cały czas nie było. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie chcę wracać do Barcelony bez niej. Sylwestra mogę spędzić przecież tutaj, byle z nią. I nie poleciałem. A ona się spóźniła. – powiedział i krótko się zaśmiał.  Wstał z miejsca i zrobił kilka kroków w moją stronę, zawtórowałam mu. Staliśmy naprzeciwko siebie, dzieliły nas milimetry, Rafinha uśmiechnął się jeszcze szerzej i pocałował mnie. Przyjemny dreszcz przeszedł mnie po plecach, a serce zaczęło mi bić szybciej. Czułam się szczęśliwa jak nigdy. Przytuliłam go bardzo mocno i złożyłam jeszcze krótki pocałunek na jego ustach.
- To co, sylwestra też spędzamy na lotnisku? – zapytał i szeroko się uśmiechnął.
- Nie ważne gdzie, ważne, że z Tobą. – odpowiedziałam, a Rafa objął mnie ramieniem.

- Masz rację, nie ważne czy w Barcelonie, czy w Sao Paulo czy na bezludnej wyspie. Ważne, że z moją księżniczką. – pocałował mnie w skroń. – Jesteś najlepszym prezentem gwiazdkowym, jakim mogłem dostać.

Fin. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Mam nadzieję, że podoba wam się takie zakończenie. :)
Chciałabym wam życzyć udanego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! Dużo weny, szczęścia, uśmiechu, zdrowia i miłości. Radości z pisania blogów, nowych pomysłów i dużo komentarzy.

FELIZ AÑO NUEVO!

Buziaczki,
Ines ;* 

piątek, 26 grudnia 2014

GDY ZNAJDĘ CIĘ W TŁUMIE TO BĘDĘ NA ZAWSZE TWOJA?

Uwielbiałam Sao Paulo, tu się urodziłam, tu się wychowałam, chodziłam do szkoły, miałam pierwszego chłopaka, spotykałam się z przyjaciółmi, kradliśmy samochody rodziców i jechaliśmy na pobliską plażę i tam urządzaliśmy imprezy. To były czasy. Gdy miałam 17 lat rodzice dogadali się ze znajomym wykładowcą na uniwersytecie i on załatwił mi studia w Barcelonie. Na początku nie byłam do tego przekonana. Miałam wyjechać z ukochanej Brazylii do zupełnie obcego kraju. Pewnie gdyby nie moja siostra to zostałabym w Sao Paulo. Ale przekonała mnie i od 4 lat mieszkam w stolicy Katalonii i nie żałuję, jest cudownie. Oczywiście tęsknie za rodziną, przyjaciółmi z dzieciństwa, ale staram się wszystko nadrobić jak jestem w domu.
- Co Ty taka zamyślona jesteś odkąd przyjechałaś? Jakbyś myślami na innym świecie była. – zapytała Victoria.
- Nie, wydaje Ci się. – skłamałam. Siostra spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Mari..
- No okej, masz rację. – westchnęłam – Mówiłam Ci o tym chłopaku z lotniska.. - przerwałam -... bo ja się chyba zakochałam. – powiedziałam i schowałam twarz w dłonie. Od momentu, w którym widziałam po raz ostatni, Rafinhe nie mogę przestać o nim myśleć. Wszędzie widzę jego cudowny uśmiech i ciemne oczy.
- No siostra gratuluję.
- Tylko ja nie mam z nim kontaktu. Żadnego. – odpowiedziałam rozgoryczona.
- Głuptasie Ty mój. – powiedziała i przytuliła mnie. – Ponoć na plaży jest dzisiaj jakaś impreza, co Ty na to? Mają być wszyscy nasi starzy znajomi. Tak na poprawę humoru.
- Okej. Idę się przebrać i możemy jechać. – poszłam do swojego pokoju i stanęłam przed walizką pełną ubrań. Wyjęłam z niej krótką, cielistą, koronkową sukienkę i do tego sandałki. Po około godzinie byłam gotowa do wyjścia. Pożegnałam się z mamą i razem z Victorią wsiadłyśmy do samochodu ojca. Świąteczne Sao Paulo bardzo różni się od Barcelony w tym okresie. Tutaj wciągu dnia prawie 30 stopni, zamiast choinek palmy przyozdobione są bombkami i światełkami. Świąteczne imprezy na plaży to tez żadna nowość. Tego dnia młodzi Brazylijczycy masowo wychodzą na imprezy. Można powiedzieć, że jest już to taki mały początek karnawału. Gdy dotarłyśmy na miejsce było już sporo ludzi, przy wejściu stał Święty Mikołaj i rozdawał każdemu po powitalnym drinku.
- Rok temu elf, teraz święty, ciekawe, co wymyślą za rok. Może renifera? – zapytała ze śmiechem moja starsza siostra. – Mari idę poszukać znajomych, spotkamy się jakoś potem. –dała mi buziaka w policzek i zniknęła w tłumie. Zrobiłam to, co ona, poszłam szukać starych znajomych. Po jakimś czasie wspaniale bawiłam się w towarzystwie koleżanek z liceum. Siedziałyśmy na pufach, żartowałyśmy, popijałyśmy kolorowe drinki, gdy zjawiła się Vici.
- Hej dziewczyny. – przywitała się z moimi towarzyszkami. - Siostra, chodź ze mną na chwilę. – poprosiła. Powiedziałam, że zaraz wracam i poszłam za siostrą.
- Co się stało? – zapytałam.
- Pamiętasz Thaigo?
- Nie. – zaprzeczyłam .
- Nie pamiętasz Alcantary? Jak byłam mała to często z nim grałam w piłkę przed domem.
- To ten, co mi kiedyś cukierki ukradł?
- Tak. – powiedziała z uśmiechem. – Jest tutaj, z narzeczoną i bratem. Chodź się przywitać.
- Dobra, pójdę mu wypomnieć te cukierki. – zaśmiałam się. Przecisnęłyśmy się przez tłum i trafiłyśmy do stolika na uboczu gdzie siedział chłopak trzymający za rękę bardzo ładną blondynkę.
- Poznajesz? – zapytała Victoria Thiago.
- Marisa. Jak Cię ostatnio widziałem to byłaś taka mała. – pokazał.
- Nie mów jak stary dziadek. A o tych cukierkach to do dzisiaj pamiętam Thiago.
- Bardzo dobre były. – powiedział ze śmiechem. – Poznajcie się, to jest Julia moja dziewczyna.
- Cześć. – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek na przywitanie. Razem z Victorią usiadłyśmy koło nich i zaczęliśmy rozmawiać. Było bardzo miło, świetnie rozmawiało mi się z Julią.
- No i jest mój braciszek, który chyba do Rio szedł po te drinki. – powiedział ze śmiechem Thiago. Odwróciłam się i zamarłam.
- Rafinha? – wyszeptałam.
- Marisa – powiedział cicho i się uśmiechnął. Położył tackę z drinkami na blacie niskiego stołu podszedł do mnie. Bez słowa przytulił mnie mocno, na co reszta towarzystwa zamilkła.
- To jest Marisa to Rafael, ale jak widzę nie muszę was sobie przedstawiać. Ktoś mi wyjaśni, co tutaj się dzieje? – zapytał zdezorientowany Thiago.
- Bo my się znamy. Tak jakby. – powiedział młodszy Alcantara.
- Spędziliśmy razem wigilie na lotnisku. – dopowiedziałam. Wtedy moja siostra spojrzała na mnie wymownie.
- Mari, przejedziemy się? – zapytał się Rafinha.
- Tak.
Szliśmy wzdłuż plaży i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy.
- Mieszka to 12 milionów ludzi a my spotykamy się przypadkowo na plaży. A już straciłem nadzieję że jeszcze kiedykolwiek Cię zobaczę. – powiedział, a ja delikatnie się uśmiechnęłam. – Kiedy wracasz do Barcelony?
- Po nowym roku, sylwestra spędzam jeszcze w Brazylii.
- Szkoda. – odpowiedział smutno – Mój samolot odlatuje jutro o 17. Późno już, odprowadzę Cię do domu. – objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w kierunku naszej dzielnicy. Szliśmy w ciszy, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Uczucia Rafinhy, o ile w ogóle jakiekolwiek były w stosunku do mnie były dla mnie jedną wielką zagadką.
Staliśmy do moją posesją, gdy Rafa wyjął z kieszeni kartkę i długopis.
- Jakbyś zmieniła zdanie co do powrotu. – powiedział i wręczył mi kartkę. – Dobranoc Mari. – pocałował mnie w policzek i poszedł.
Na karteczce było napisane „Lot o 17.00, bilet będzie na Ciebie czekał na lotnisku. Całuje Rafa”. Po przeczytaniu wiadomości uśmiechnęłam się sama do siebie i weszłam do domu.

~~~~~~~~~~~~~~~
Nie lubię tego rozdziału, nie podoba mi się i wiem, że jest do dupy. Przepraszam. Zgubiłam gdzieś pomysł na ten rozdział i wyszło jak wyszło. :/
Święta, święta i po świętach.

Do następnego,
Ines :*


wtorek, 23 grudnia 2014

NAVIDAD EN AEROPUERTO? POR QUÉ NO?


- Czy ktoś może mi powiedzieć co tu się dzieje? Jak to mój samolot dzisiaj nie odleci? – krzyczałam zdenerwowana.
- Bardzo mi przykro, ale na dworze panuje taka zamieć śnieżna, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić. – odpowiedział facet z obsługi lotniska.
- Madryt.. czy z Madrytu dolecę?
- Nie. Cały półwysep jest zasypany. W ciągu trzech godzin spadło prawie 70 centymetrów śniegu. Barcelona jest sparaliżowana, jak i cała Hiszpania. Samoloty nie latają, pociągi, samochody nie jeżdżą. Przykro mi, ale dzisiejszą noc spędzi Pani na lotnisku.
- Czy to są jakieś żarty? Przecież tutaj nigdy nie pada! Cholera jasna! – krzyknęłam.
- Spokojnie. Myślisz, że jak tak będziesz krzyczeć to śnieg zniknie? – usłyszałam męski głos.
- Tak. – odpowiedziałam wściekła. Usiadłam na lotniskowych krzesełkach, podparłam głowę rękoma i przeklęłam pod nosem.
- Gdzie miałaś lecieć? – zapytał ten sam chłopak i usiał obok mnie.
- Do domu, do Sao Paulo. – spojrzałam na niego. Wtedy zobaczyłam dopiero jaki jest przystojny. Miał ciemniejszą karnację, brązowe oczy i uroczy uśmiech. – A ty?
- Do domu, do Sao Paulo. – powiedział, a ja się cicho zaśmiałam. – Rafinha. – podał mi rękę.
- Marisa. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Dlaczego miałaś lecieć dopiero dzisiaj? Przecież jest wigilia.
- Miałam zaliczenia, dużo pracy i zapomniałam kupić biletu. Przypomniało mi się za późno, na lot dwa dni temu nie było już miejsc, został tylko dzisiejszy lot. Wszystko było dopracowane, w domu miałam być półtorej godziny przed kolacją. Echh, no ale utknęłam na lotnisku. – powiedziałam zrezygnowana.
- Wszyscy moi przyjaciele, brat z dziewczyną lecieli trzy dni temu, a ja się uparłem, że polecę dzisiaj bo przecież zdążę. – powiedział, a ja się cicho zaśmiałam. Dwie prawie identyczne historie. – Mieszkasz w Barcelonie?
- Mieszkam, studiuję, pracuję. Od czterech lat już tu jestem. Do Sao Paulo latam na święta i podczas wakacji. A ty?
- Miałem 13 lat jak przyjechaliśmy tu z bratem. Jestem piłkarzem, gram w Barcelonie.
- Ooo. Robi się coraz ciekawiej. – uśmiechnęłam się. Rafinha był naprawdę uroczym chłopakiem, świetnie mi się z nim rozmawiało. Z minuty na minuty było coraz zabawniej.
- Może to nie będzie wigilijna kolacja, ale mają tu ponoć niezłą restaurację. Dasz się zaprosić? – zapytał pokazując rządek swoich białych zębów.
- Chyba nie jestem w stanie Ci odmówić.
Siedzieliśmy w restauracji przy pysznym winie i łososiu w cieście francuskim z pesto z suszonych pomidorów. Było naprawdę dobre, ale to nie jedzenie czy wino były najważniejsze. Najwspanialsze było towarzystwo, Alcantara sprawiał, że cały czas się śmiałam, mimo tego, że święta spędzałam na lotnisku byłam bardzo szczęśliwa. 

Był już środek nocy, Rafa siedział wpatrzony w ekran swojego telefonu, a ja podeszłam do okna. Nagle zobaczyłam, że śnieg przestał padać.
- Rafinha, chodź tu szybko! – krzyknęłam, Brazylijczyk poderwał się z krzesła o podbiegł do mnie. – Nie pada. Widzisz? To białe diabelstwo przestało lecieć z nieba. – zaczęłam się śmiać ze szczęścia i przytuliłam się do piłkarza.
- „Uwaga! Śnieg przestał padać, jeżeli do rana nic się nie zmieni i pogoda pozwoli nam opanować sytuację i te 1,5 metra białego puchu na płycie lotniska to od godziny 10 wszystkie loty zostaną wznowione. Wesołych Świąt!” - usłyszeliśmy z głośników.
- Lecimy do domu! – powiedział i pocałował mnie w policzek. – Już myślałem, że całe święta tu spędzimy.
- Ja też, ale jak widać cuda się zdarzają.
- Jest już późno. Chodź idziemy spać. Może to nie pięciogwiazdkowy hotel, ale postaram się być wygodną poduszką.
- Kochany jesteś. – powiedziałam i usiedliśmy na niewygodnych siedziskach. Wtuliłam się w piłkarza, ten okrył mnie swoją kurtą, objął ramieniem.
- Dobranoc. – szepnął.

*

„Pasażerowie lecący do Sao Paulo proszeni są o przejście pod gate 76.” Wywołała nas speakerka, wzięłam swoją torebkę i razem z Rafinhą poszłam pod wyznaczone wyjście.
- Najpierw proszę pasażerów z klasy bizness! – krzyknęła niska kobieta w służbowym uniformie.
- Wołają Cię. – powiedziałam w kierunku Brazylijczyka. Ten tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie. – Dziękuję za ten dzień. To była dziwna wigilia, ale niepowtarzalna i wyjątkowa.
- Możemy się umówić, że za rok też ją tak spędzimy? – powiedział i uśmiechnął się.
- Wesołych Świąt Rafa. – spojrzałam w jego czekoladowe oczy i poczułam jak piłkarz chwyta moją twarz w dłonie i delikatnie całuje.
- I szczęśliwego nowego roku piękna. – wyszeptał i zniknął w rękawie prowadzącym do samolotu. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Było mi strasznie smutno, że nasza znajomość właśnie się skończyła. Nie miałam jego numeru, on nie miał mojego. Mówią, że święta to czas miłości, radości i wybaczania. Teraz będę musiała wybaczyć sama sobie, że tak pozwoliłam mu odejść.


Święta to nie tylko czas na otwarcie pięknych prezentów, ale przede wszystkim na otwarcie swoich serc.”

~~~~~~

Nie jest  do końca tak jak sobie to zaplanowałam, ale myślę że nie jest chyba tak źle. Dlatego publikuję.  :)
To będzie króciutkie opowiadanko, składające się z trzech rozdziałów. Drugi rozdział w drugi dzień świąt, czyli 26.12 a trzeci 29/30.12
Chciałabym wam życzyć na te święta dużo szczęścia, radości, uśmiechu i miłości oraz czasu spędzonego z bliski.
Wybaczcie mi, ale nie jestem dobra w składaniu życzeń. :P


Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
życzę Ci nadziei, własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego, co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Wesołych świąt!

A i w Barcelonie też czasami pada śnieg. :D
Rok 1962